Nieprzyjemny
zapach drażnił jego nozdrza, jakiś hałas próbował przedrzeć się przez otępiały
umysł. Ktoś go szturchnął, raz, drugi. Ktoś inny mówił coś niezrozumiałego.
Czuł, jak coś przygniata mu nos. Spłaszcza twarz. Jego ręka odrętwiała,
sprawiając wrażenie, jakby już wcale jej nie miał. Może i tak było. W końcu już
dawno stracił kontakt z rzeczywistością. Nie wiedział, co jest prawdą, a co
wytworem jego wyobraźni. Z jednej strony towarzyszyła mu świadomość, że cały
czas jeszcze może mieć wszystko pod kontrolą, zaś z drugiej nie chciało mu się
nawet kiwnąć palcem u nogi, by się tej kontroli podjąć. Tkwił więc w miejscu.
Od godziny leżał z zamkniętymi oczyma i twarzą
przyklejoną do swoich rąk, które natomiast opierały się o blat drewnianego
stołu – gdyby mógł, położyłby się na nim całym swoim ciałem. W tym czasie
zdążył już kilkakrotnie odpłynąć w inny świat i za każdym razem, gdy z niego
wracał, nawiedzał go nieznośny szum, który słyszał w swojej głowie. Wtedy miał
ochotę jedynie ponownie odciąć się od otaczającej go rzeczywistości. A jego
rzeczywistością aktualnie był zadymiony, śmierdzący bar. Pijackie śmiechy,
rozmowy oraz irytująca muzyka, wydobywająca się z naściennych głośników.
Mimo
tego wszystkiego, co go w tym momencie drażniło – włącznie z niebywale
niewygodną pozycją, od której bolały go już wszystkie kończyny – wciąż nie
zamierzał nawet drgnąć. I tak był przekonany, że nawet, gdyby spróbował, nie
podołałby temu wyzwaniu. Jego mięśnie przestały współpracować po, zaledwie,
trzech kieliszkach alkoholu. Nie był to jego najwybitniejszy wynik. O ile w
ogóle miałby prowadzić podobne statystyki. Zdawać by się mogło, że powinien już
się uodpornić. W końcu to nie pierwszy jego wyskok tego typu, a jednak za
każdym razem finał jest taki sam.
– Bill.
Kolejny
raz tej nocy dotarł do niego dźwięczny, kobiecy głos. I kolejny raz również go
zignorował. Najmniej ze wszystkiego na świecie, w tym momencie, obchodziło go,
czego mogła chcieć kobieta stercząca nad jego ledwo przytomnym ciałem. W jego
mniemaniu nie powinna była nawet się do niego zbliżać, a co dopiero dotykać. Co
też poczuł po krótkiej chwili, gdy jej wątła dłoń zaczęła bezceremonialnie
potrząsać jego ramieniem.
– Bill!
Wracaj na ziemię i zmywaj się stąd.
Polecenie,
które padło z jej ust, zdecydowanie brzmiało zbyt stanowczo, jak na zasięg jego
dzisiejszej tolerancji. O ile przed paroma sekundami nie mógł nawet kiwnąć
palcem, teraz był nagle w stanie poderwać się gwałtownie, unosząc swoją
ociężałą głowę. I to tylko po to, by obdarzyć dziewczynę swoim rozwścieczonym
spojrzeniem.
– No
co? Masz coś do powiedzenia, Kaulitz? – Rudowłosa barmanka skrzyżowała ręce na
klatce piersiowej, spoglądając na niego wyzywająco. Znał ją. Była tu za każdym
razem, gdy przychodził się upić. Odnosiło się wrażenie, jakby pracowała non
stop, na wszystkich możliwych zmianach.
Uważał
to za niedorzeczność, tym bardziej, że jej osoba niebywale go irytowała. Do
tego stopnia, że nawet zaczął brać na poważnie wszelkie stereotypy dotyczące
ludzi, którzy mają włosy o rudym kolorze. Praktycznie niczego o niej nie
wiedział, poza tym, że miała na imię Liza, była ruda i wredna. Do tego miała
zielone, kocie oczy, które tylko umacniały jej specyficzny wizerunek. Gdyby nie
to, że był pijany, zapewne wiedziałby, co jej odpowiedzieć. Tymczasem jednak
jego mózg nie był w stanie wytworzyć żadnej, odpowiedniej riposty. Zbiła go z
tropu, nie musząc wkładać w to zbyt wiele wysiłku.
– Zaraz
będzie tutaj twój ulubiony paparazzo. Zamów sobie taksówkę i spływaj – dodała
po chwili z dość ironicznym wyrazem twarzy. Zdążył jeszcze zarejestrować, jak
potrząsa głową, by odgarnąć niesforną grzywkę opadającą na oczy, nim zgarnęła
ze stołu puste szklanki i odwróciła się na pięcie, odchodząc w kierunku baru.
Bezwstydnie
zawiesił swój półprzytomny wzrok na jej tyłku, który na tę chwilę wydawał mu
się całkiem w porządku. Wystarczyła sekunda, aby wytworzył sobie w głowie wizję
jej nagich pośladków. Uśmiechnął się krzywo pod nosem i, przypominając sobie o
słowach, które przed momentem padły z ust barmanki, sięgnął po swój telefon. Zamierzał
oczywiście jej posłuchać i wrócić do domu, zanim owy paparazzi się pojawi. Nie
zastanawiał się, skąd „ruda” – jak zdążył już ją określić w myślach – posiadała
takie informacje.
Właściwie
było mu wszystko jedno, nawet jeżeli to sobie zmyśliła. I tak nie miał już
czego tutaj szukać. A to chociaż w minimalnym stopniu było dla niego dobrą
motywacją, by w końcu ruszyć tyłek. Problem jedynie tkwił w tym, że nie był w
stanie odnaleźć odpowiedniego numeru. Jego telefon nagle stał się najbardziej
skomplikowanym urządzeniem, z jakim kiedykolwiek miał do czynienia. W
rezultacie udało mu się na włączać kilka niepożądanych aplikacji, które z
pewnością nie były w stanie odwieźć go do domu.
Z rezygnacją
odłożył iphona na blat stołu i uniósł spojrzenie w kierunku baru, za którym
krzątała się Ruda. Zamierzał ściągnąć na siebie jej uwagę wzrokiem, gdyż jakoś
nie miał w chwili obecnej lepszego pomysłu. Wciąż nie miał siły, by się
podnieść, a co dopiero, żeby do niej podejść. Liczył na to, że dziewczyna w
końcu odczyta jego wymowne znaki i sama do niego podejdzie. Przecież to takie
proste. Gdyby tylko jeszcze zechciała unieść na niego to swoje kocie
spojrzenie. W takim tempie, na pewno nie zdąży stąd wyjść przed pojawieniem się
paparazzi.
– No
dalej, kobieto… - burknął pod nosem. I niemal zakrztusił się własną ślina, gdy
ta faktycznie, dokładnie po tych słowach, wbiła w niego swój przeszywający
wzrok.
Z
wrażenia zamrugał powiekami, podczas, gdy jego schorowany umysł, zaczął już
wmawiać mu, że posiada nadprzyrodzone siły. Takich jak, między innymi właśnie,
telepatyczne nakłanianie ludzi do robienia różnych rzeczy. Zastanowił się nad
tym przez chwilę i nagle doszedł do wniosku, że to nie może być moc z zaświatów.
Przecież od dawna miał w sobie tę zdolność. To jego cholerny urok osobisty. Dzięki
niemu zawsze dostawał prawie wszystko, czego tylko chciał.
Zaśmiał
się ironicznie na myśl o tym, że nie był w stanie osiągnąć tym sposobem,
najważniejszego, czego na ten moment pragnął. Wszystko, każda sytuacja, każda
rzecz… wszystko to, co otrzymał od życia, dzięki swoim wspaniałym sztuczkom,
zebrane w jedną całość, stało się dla niego w ciągu sekundy, jednym, wielkim
gównem. Nie znaczyło już nic.
– Doprawdy, sam się prosisz o kłopoty.
Mało ci jeszcze?! Te szuje już wystarczająco zmieszały was z gównem,
Drgnął niespokojnie, gdy zagrzmiał nad nim
wyraźnie rozzłoszczony głos kobiety. Zamrugał powiekami, ledwo nadążając nad
rozwojem sytuacji. Nawet nie spostrzegł, kiedy rudowłosa barmanka ponownie
znalazła się przy jego stoliku.
–
Słuchaj… po pierwsze, należy ci się opierdol za to, że wpierdalasz się w nie
swoje sprawy. Ale zupełnie teraz nie jestem w stanie… Ja jeszcze to nadrobię,
gwarantuję ci – wybełkotał, unosząc przy tym swój wskazujący palec. Chciał
brzmieć poważnie, lecz był na to zbyt pijany.
–
Naprawdę się boję.
– I
słusznie! Nikt nie będzie mi… ale to nikt, nie będzie mi…
Nie
dała mu szansy dokończyć dalszych bulwersacji. Jej irytacja przekraczała
granice cierpliwości, więc wzięła sprawy w swoje ręce, i to dosłownie. Zdezorientowany
Wokalista poczuł tylko, jak szarpie go za ramię, ewidentnie próbując zmusić do
wstania.
– Rusz
się! Nie licz, że wezmę cię na ręce – warknęła, nie zaprzestając swoich
czynności. Nie zwróciła przy tym uwagi, że świeci mu swoim dekoltem tuż przed
twarzą a to dość mocno utrudniało mu skupienie się na jej poleceniach. – Jak ci
nie wstyd upijać się, jak świnia… i żeby kobieta jeszcze musiała się z tobą
szarpać, żeby ci pomóc!
– Przecież
nikt cię nie prosił… Może po prostu pozwól mi tu spać.
–
Podeprzyj się o mnie i ruszaj tę swoją gwiazdorską dupę! – Syknęła dość głośno,
co dotarło do niego niemal natychmiast ze względu na fakt, iż jej usta
znajdowały się dokładnie przy jego uchu.
Momentalnie
otworzył szerzej oczy, automatycznie wykonując jej polecenie.
– Masz
więcej szczęścia, niż rozumu…
Barmanka
wciąż burczała coś pod nosem, starając się jednocześnie, by ciało Wokalisty nie
runęło na drewnianą podłogę. Była pewna, że połamałby się na kawałki. Nie
potrzebowała żadnych dodatkowych problemów. Chciała się go, jak najszybciej
pozbyć. Nie tylko ze względu na paparazzi, ale przede wszystkim, by nie
odstraszał sobą innych klientów. Wiele
można było mówić o jej barze, ale na pewno nie to, że jest miejscem dla
pijaków.
Muzyk
całkowicie odciął się od rzeczywistości. Poddał się dobrej woli praktycznie
nieznajomej mu kobiety. Mimo że cały czas psioczyła coś na niego, w ogóle jej
nie słuchał. Odpłynął na tyle, że nawet nie zarejestrował, kiedy znalazł się na
miękkiej kanapie taksówki.
– Proszę pod ten adres i jeśli można, niech
pan dopilnuje, by dotarł do mieszkania – poprosiła.
Rudowłosa
wręczyła kierowcy kilka banknotów oraz kartkę z wcześniej wypisanym przez
siebie adresem. Ten skinął jedynie głową ze zrozumieniem. Do Billa dotarł
jeszcze tylko trzask zamykanych drzwi a zaraz po tym uśpiło go lekkie kołysanie
pojazdu połączone z cichą melodią, wydobywającą się z radia.
*
Bill, pomóż mi. Proszę, uratuj
mnie przed NIM. Boję się…
Uniósł
ociężałe powieki, od razu czując, jak jego głowę przeszywa pulsujący ból. Suchość
w ustach i pękająca głowa nie pozwoliły mu na rozckliwianie się nad swoim snem.
Jednym z wielu. wciąż powtarzających się. Mógłby spisać je wszystkie na kartce,
co do jednej chwili, nie pomijając żadnego szczegółu. Stały się jego
codziennością, nawet zaczął się przyzwyczajać. I choć nadal budziły w nim
skrajne emocje, radził sobie z tym dużo lepiej, niż na początku. Wyraźnie
sprawdza się zasada, że człowiek jest w stanie przywyknąć do wszystkiego.
Nie
pamiętał zbyt wiele z zeszłej nocy. Nie miał pojęcia, jak znalazł się w swoim
mieszkaniu. Ważne jednak było, że w ogóle do niego dotarł i nie skończył, leżąc
gdzieś na chodniku, czy na ławce w parku. Nie mógł przecież, aż tak się
stoczyć. To byłoby zbyt upokarzające, gdyby ktoś go takiego rozpoznał. Dla
siebie mógł być nikim, lecz dla innych w dalszym ciągu pragnął błyszczeć. To
jedyne, co mu pozostało. Namiastka przeszłości.
Z
trudem podniósł się do pozycji siedzącej i zlustrował wzrokiem pomieszczenie,
które okazało się jego salonem. Przeniósł spojrzenie na swoje stopy, z ulgą
zauważając, że wciąż ma na nich buty. Nie widząc więc żadnych przeciwskazań,
wstał z kanapy czując coraz większe pragnienie. Jedyne, czego teraz potrzebował,
to butelka wody oraz jakieś środki przeciwbólowe. Ewentualnie jeszcze długa,
relaksująca kąpiel. To był jego plan na najbliższą godzinę, może dwie.
A
potem? W tym przypadku motto: żyj chwilą,
nie mogło się sprawdzić w praktyce. Bowiem od pewnego czasu, nie żył wcale.
Marnotrawił każdą minutę swojej egzystencji. I rozdzierała go świadomość, jak
wiele traci, a jednocześnie nie potrafił zebrać w sobie siły, by na to nie
pozwalać. Stał się bierny. Był obserwatorem życia innych ludzi. Siedział z
boku, nie rzucając się w oczy i przyglądał się wszystkiemu i wszystkim.. Czasem
patrzył z niesmakiem, czasem z obojętnością a innym razem analizował czyjeś
zachowanie tak dogłębnie, że sam w ostatecznym rezultacie się w tej analizie
gubił. I tak dzień za dniem…
Nie
pierwszy raz złapał się na myśli, trzymając pudełko przeciwbólowych tabletek w
ręce, by połknąć je wszystkie i popić alkoholem, jak na typowym dramatycznym
filmie. Nie miał pojęcia, czy to by w ogóle zadziałało w jego przypadku. Nie
sądził, żeby te środki były, aż tak silne… Aczkolwiek, mieszkał sam. Nikt od
dawna go nie odwiedzał, bo przecież praktycznie wszystkich odtrącił. Czyli miał
szansę umrzeć, nim ktokolwiek, by się zorientował, że coś jest nie tak. Przechodził
przez to już tysiąc razy i choć za każdym kolejnym, dochodził do tego samego
wniosku, że nie chce w taki sposób umierać, że przeraża go perspektywa takiej
śmierci… To i tak wracało.
Potrząsnął
głową i drżącymi dłońmi wydobył jedną pastylkę, od razu wsuwając ją sobie do
ust. Popił dużą ilością wody, a butelkę zabrał ze sobą do łazienki, wciąż
odczuwając duże pragnienie. Zatkał wannę korkiem i odkręcił dwa kurki z wodą,
ustawiając odpowiednią temperaturę. W czasie gdy bezbarwna ciecz wypełniała
wannę, zaczął się rozbierać, zdejmując powoli każdą pojedynczą rzecz. Jednocześnie
przyglądał się swojemu lustrzanemu odbiciu. Ilekroć próbował w nim dojrzeć
siebie, tym bardziej dostrzegał kogoś całkowicie sobie obcego.
Odwrócił
gwałtownie wzrok, nie chcąc zbyt wiele myśleć, by na nowo nie zatracić się w
ciemnej otchłani swojego umysłu. Jeśli nie znał sposobu, żeby rozwiązać
problem, starał się chociaż udawać, że owy nie istnieje. Wystarczało tylko, lub
aż, wyłączyć myślenie. Niektórzy uważają, że jest to czynność niemożliwa. Z
jednej strony, to prawda, z drugiej zaś można spróbować triku, polegającego na
zastąpienie niechcianych myśli, innymi. Często walczył w ten sposób ze swoim
mózgiem i zdarzało mu się wygrywać, ale zapamiętywał także z dokładnością,
każdą swoją porażkę.
Z ostrożnością
zanurzył jedną nogę w wodzie, dołączając po chwili i drugą. Kiedy poczuł, że
temperatura mu całkowicie odpowiada, usiadł na dnie wanny. Nie na długo jednak,
gdyż zaraz, gdy tylko zakręcił kurki z wodą, zsunął się jeszcze niżej, aż jego
ciało zniknęło niemal w całości pod przejrzystą taflą. Zdążył jeszcze wziąć
głęboki oddech i zamknąć oczy, nim ciepła ciecz zetknęła się z jego skórą na
twarzy.
Trwał w
bezruchu i bezdechu tak długo, na ile pozwalało mu na to zebrane w zapasie
powietrze. Niemniej, w momencie, kiedy zaczynało mu już go brakować, wciąż nie
chciał się wynurzać. Jakkolwiek głupie, by to nie było, czuł się niezwykle
spokojnie pod wodą. Nawet jego umysł zdołał się wyciszyć, serce już tak nie
kołatało zlęknione przed nieznanym. Wszystko zaczynało wydawać się dużo prostsze.
Co by było, gdyby po prostu już nie wynurzał się spod wody?
Uniósł
gwałtownie powieki, nie zważając, że bezbarwna ciecz wdarła mu się do oczu,
drażniąc je nieprzyjemnie. Serce w piersi ponownie przyspieszyło bicie.
Wszystko trwało zaledwie kilka sekund, nim nie poderwał się do pozycji
siedzącej.
Znowu
ją widział. Odebrała mu jego spokój, pojawiając się przed jego oczami, mimo że zaciskał
powieki z całych sił. Z przerażeniem zaczął przyglądać się wodzie, która nagle
wydawała się zmieniać swój kolor na czerwony. Uniósł drżące ręce do góry, nie
rozumiejąc, dlaczego są całe we krwi.
– To tylko twoja wyobraźnia – szepnął do siebie, próbując się uspokoić.
Jego
ciało zaczynało trząść się nienaturalnie, co tylko pogarszało sytuację. Nie
potrafił przywrócić swojego umysłu do rzeczywistości. Nagle stała się tak
odległa i nieosiągalna, że niemal zatracił się w otchłani swojego złudzenia. I
być może pozostałby w tym stanie znacznie dłużej, gdyby nie wyrwał go z tego
bliżej niezidentyfikowany hałas, dobiegający z wnętrza mieszkania. Poderwał się
do pozycji siedzącej, spoglądając, wciąż nieprzytomnymi oczyma, w kierunku
drzwi. Dziwne dźwięki, które przed momentem słyszał, ucichły, lecz nie sprawiło
to, że poczuł się lepiej. Sam już nie wiedział, czy było to w ogóle prawdziwe.
– Bill!?
Jego
szalenie bijące serce w piersi zadrżało na dźwięk znajomego głosu. Odetchnął
głęboko, przecierając rękoma twarz. Dopiero teraz wszystko zaczynało wracać do
normy. Woda znowu przybrała swojej przezroczystej barwy, a wszelkie obrazy,
które dostrzegał, rozpłynęły się w powietrzu.
– Bill!
– Męski, donośny głos, ponownie rozbrzmiał po mieszkaniu. Można było wyczuć w
nim wiele niepokoju.
Wokalista
poczuł, że powinien dać jakiś znak, lecz nie był pewien, czy jest w stanie w
ogóle wydobyć z siebie cokolwiek. Nim jednak w ogóle zdążył się do tego
chociażby zmusić, jego przyjaciel wpadł do pomieszczenia, niemal wyważając przy
tym drzwi. Pierwsze co dostrzegł, to niewyobrażalna ulga okalająca jego twarz. Bill
miał wrażenie, że dosłownie widzi to zjawisko w fizycznej formie. Jego
wyobraźnia ewidentnie tego dnia nie zamierzała odpoczywać.
–
Dlaczego, do diabła, się nie odzywasz?! Walę do drzwi, jak głupi… Najpierw
prosisz mnie, żebym cię pilnował, a potem wykręcasz takie numery!
– Nie
słyszałem… – wymamrotał, sam do końca nie wiedząc, w jaki sposób ma się
wytłumaczyć. Nie uśmiechało mu się zdradzanie przyjacielowi powodów, przez
które nie był w stanie usłyszeć tak głośnego pukania. – Już wychodzę, daj mi
chwilę.
*
Mieszkanie
było nieskazitelnie czyste. Nikt nie powiedziałby, że należy do mężczyzny. W
dodatku samotnego, który nawet nie pozwoliłby przekroczyć jego progu obcej
sprzątaczce. Mimo iż powinno to dobrze świadczyć o Billu, jego przyjaciel wcale
nie uważał tego za dobry znak. Lata znajomości robiły swoje, te pozory nie
zamydlą mu oczu. Poza tym, znał fakty, wiedział, że nie jest dobrze. Nie miało
prawa tak być. I nie zapowiadało się na jakiekolwiek zmiany w tym przypadku.
Tym bardziej, że musiał przekazać Wokaliście niezbyt dobre wieści. Oczywiście
zważywszy na ostatnie wydarzenia w jego życiu, prawdopodobnie, nie będą one
takie najgorsze. Co nie zmienia faktu, że żaden z nich nie potrzebuje teraz
dodatkowych problemów.
W
oczekiwaniu na przyjaciela, miał chwilę, by przemyśleć, co i w jaki sposób mu
powie. Dawniej nie miałby z tym żadnego problemu. Natomiast teraz wszystko było
inne. Bill stał się nieprzewidywalny. Zupełnie, jak ktoś nowy, nieznany. Mimo
że wciąż istniał, jakby wcale go nie było. Każdy, kto był z nim blisko, odczuł
prawdziwą stratę. Odszedł, zamykając się w swoim umyśle przed światem, i nie
było tam wstępu dla nikogo. Nie pozostawił wyboru. Jedno się nie zmieniło,
wciąż był egoistą.
– Co cię sprowadza, Georg? – Opanowany, nieco
suchy ton głosu przerwał rozmyślenia mężczyzny. Bill już stał w salonie, ubrany
z mokrymi jeszcze włosami, wpatrując się w niego swoim pustym spojrzeniem. Zbyt
długi kontakt wzrokowy skutkował dreszczem grozy.
– Poza tym, że chciałem sprawdzić, co u ciebie…
– Darujmy sobie te grzeczności. – Machnął ręką i
zajął miejsce na jednym z foteli. – Przejdź od razu do rzeczy, nie mam zbyt
wiele czasu.
– Nie masz czasu? – Powtórzył, jakby nie
rozumiejąc. Może ostatnio ich relacje nie były zbyt bliskie, ale dałby sobie
rękę uciąć, że blondyn nie ma żadnych konkretnych zajęć w życiu. O ile w ogóle
posiada jakiekolwiek życie. – Nieważne – mruknął, dostrzegając jego wymowne
spojrzenie. Wolał odpuścić sobie drążenie tematu. – Chodzi o zespół. A
dokładniej o kontrakt, który wciąż nas zobowiązuje. To, co się wydarzyło, jest
wstrząsem dla wszystkich, ale wyrozumiałość wytwórni ma swoje granice i wczoraj
dali nam to wyraźnie do zrozumienia.
– Co to
znaczy?
– Chcą
nowego albumu. – Rzekł krótko, uważając, że nie trzeba dodawać do tego nic
więcej. To jedno zdanie było wystarczająco zrozumiałe i mówiło wszystko.
Bill
wyprostował się, przybierając kamienny wyraz twarzy.
– Nie
mamy gitarzysty, jak oni sobie to wyobrażają? – Zapytał ze stoickim spokojem,
choć jego oczy zdradzały dużo więcej emocji, które kłębiły się w głębi duszy.
– Ich
wyobraźnia nie ma tu nic do rzeczy. Chcą jedynie, żebyśmy dotrzymali terminów i
dali im to, co obiecaliśmy. W innym wypadku, obarczą nas karą. Zresztą, sam
wiesz, jak to wszystko wygląda…
– Wiem
– potwierdził, z trudem wydobywając z siebie głos.
Przez
jego głowę znowu przewijało się multum obrazów, głównie z przeszłości. Miał
ochotę skulić się w kłębek i odpuścić sobie wszystko. Nie wyobrażał sobie
zespołu bez brata. Nie wyobrażał sobie dalej siebie bez niego. Nie wyobrażał
sobie wyśpiewania choć jednego słowa bez Toma u swojego boku. Nie mówiąc już o
innych rzeczach.
– Bill,
powinniśmy po prostu odbębnić swoje i mieć to za sobą. Wiem, że bez Toma będzie
ciężko… ale tak naprawdę bez niego ta płyta może powstać, bez ciebie, już nie.
To były
mocne słowa, basista zdawał sobie z tego sprawę, ale musiał wybrać to, co dla
nich najlepsze. I miał nadzieję, że Bill również tak postąpi. Nie tylko dla
niego jest to trudne, ale tylko od niego wszystko zależy.
– To
będzie bolało… Ale spójrzmy prawdzie w oczy, to już boli. Każdego dnia,
nieustannie. Dlatego uważam, że powinniśmy zrobić, co trzeba i mieć to za sobą.
Prawdopodobnie to będzie ostatnie, co w ogóle razem stworzymy…
– Nie.
Jeden wyraz, a potrafi wzbudzić większe emocje
niż tysiąc słów. Georg z przerażeniem patrzył w oczy przyjaciela. Nie wierzył,
że nawet nie chciał spróbować tego przemyśleć. Podjął decyzję w jednej chwili,
ot tak. I w tej jednej chwili zrujnował niemal wszystko. Jego spojrzenie jednak
mówiło wyraźnie, że nie będzie odwrotu. Był zdecydowany, to nie podlegało
wątpliwości.
–
Zapłacę wszystko, nie musisz się tym przejmować.
– Czy
ty masz pojęcie, o jakiej kwocie jest w ogóle mowa?
– To
bez znaczenia. – Rzucił obojętnie, po czym podniósł się ze swojego miejsca. –
Idź już.
– Bill,
zastanów się…
– To
koniec, Georg.
Kiedy nie pozostaje już nic,
zamykam oczy, by móc zobaczyć Cię jeszcze przez chwilę, nim znikniesz na
wieczność…*
***
Dzięki kochanej Dee. ten rozdział może być jeszcze lepszy, niż był <3
absolutne mistrzostwo. brak mi słów by napisać coś więcej, bo cokolwiek bym tu nie naskrobała i tak nie odda tego co czuję po przeczytaniu tego opowiadania. nie mogę się doczekać trójki!
OdpowiedzUsuńZajrzałam tutaj, gdyż skusiła mnie wzmianka, że jest to opowiadanie o Billu... Przeczytałam prolog, potem resztę i się zachwyciłam. Tom jest w szpitalu psychiatrycznym, dopuścił się morderstwa, a Billa dręczą koszmary i jest jakby wrakiem człowieka. Bardzo mnie zaintrygowałaś tą opowieścią i będę wyczekiwać na następne jej części. Mam tylko nadzieję, że kolejny odcinek pojawi się tutaj znacznie szybciej, a jeśli czas mi na to pozwoli, to sięgnę po więcej Twojej twórczości, bo dobrze piszesz :) Dużo weny Ci życzę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Po pierwsze, już mogę napisać, że pokochałam Twój styl pisania. Strasznie dobrze mi się to czyta. Masz lekkie pióro, jakby słowa same z Ciebie płynęły. Genialne.
OdpowiedzUsuńNo a teraz mniej cukierkowato...strasznie, ale to strasznie drażni mnie ta ręka. Zlewa się ona z tekstem, przez co ciężko mi zgadnąć, cóż jest tam za słowo. Mimo że ślepa nie jestem, to nie widzę! Ale to i tak nie zmienia faktu, że ta historia wszystko mi rekompensuje. Czekam na więcej :)
Życzę dużo weny i ściskam mocno!
Hm, jak się zlewa? Przecież tło pod tekstem jest jednolicie białe :D I dziękuję ;)
UsuńNo ja nie wiem, to chyba u mnie coś nie tak było. Wczoraj jak czytałam, to ta ręka mi pod tekst wchodziła i nie mogłam paru słów przeczytać -.- A dziś? Czary mary i wszystko jest już dobrze :D Dobra, już nie ważne :P Pomarudziłam, ale to się już więcej nie powtórzy!
OdpowiedzUsuńNa telefonach były inne ustawienia, to dlatego ;)
Usuń