wtorek, 31 stycznia 2017

Drugi miesiąc. 1/2


Kap, kap, kap... Czy słyszysz?

Ze stołu skapywały resztki alkoholu, kroplą po kropli uderzając o drewnianą podłogę, na której utworzyła się już czerwona kałuża. Ten obraz przywoływał tylko jedno wspomnienie. Nie uderzało, nie wstrząsało. Tym razem, tylko otępiało. Jego umysł i ciało wydawały się wyzbyć z siebie ostatniego tchnienia. Choć jeszcze przed paroma minutami bez chwili zawahania był w stanie zdemolować cały salon. Opętany przez furię jak dziki zwierz. Nie zważał na nic. Zadziwiające jest, że do zaprzestania ów czynów potrafiła zmusić go jedna niepozorna butelka, którą nieświadomy konsekwencji, rozbił na blacie stolika do kawy. Kawałki szkła rozsypały się po jego powierzchni, a część wylądowała tuż przy jego gołych stopach. W miejscu, gdzie również zaczęła tworzyć się czerwona kałuża. Nieruchomo obserwował, jak ciecz spływa z blatu na podłogę i nie przyszło mu do głowy, by jakkolwiek zareagować. Oddychał nierówno i ciężko, a jego dłonie zaciskały się w pięści. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miał pojęcia na kim powinien wyładować tę całą złość, która zbierała się w nim od tygodni. Nie wiedział, kogo właściwie ma winić. Skoro była złość, musiał być także i winowajca. Mimo że było za późno i nie dało się już niczego naprawić ani cofnąć czasu. Och tak, umiejętność cofania czasu to jedna z tych najbardziej pożądanych umiejętności przez ludzkość. Zapomniał tylko o jednym szczególe. Nawet gdyby jakimś cudem zdołał wrócić realnie do tamtego dnia, nadal byłby bezużyteczny. A to wszystko dlatego, że nie wystarczy cofnąć się w czasie. Trzeba także znać pewne fakty, mieć jakiekolwiek podstawy do tego, by przypuszczać, że coś może się za chwilę wydarzyć i trzeba temu zapobiec. Niemniej, nie posiadał umiejętności powracania do przeszłości ani jasnowidztwa. Pozostawała mu nieustanna, bolesna rzeczywistość. I ewentualne wspomnienia, które były jedyną drogą, by móc zawrócić. Tylko, czy warto? Nie od dziś wiadomo, że ciągłe oglądanie się za siebie nie przynosi nic dobrego. Nie, gdy wspomnienia są zbyt bolesne. Gdy dotkliwie gnieżdżą się w umyśle, jak paskudne pasożyty, pozostawiając wrażenie, jakby coś wyżerało cię od środka. I to wyłącznie w sferze metafizycznej. On nie wiedział, co gorsze. Ale wolałby chyba jednak czuć ból fizyczny. A gdyby wspomnienia potrafiły zeżreć jego mózg, byłoby jeszcze lepiej. Wszystko mogłoby się skończyć. Ot tak. Po raz kolejny myślał o tym, by COŚ rozwiązało problem za niego. Bo przecież sam nigdy nie odważy się odejść.
- Jezu Chryste! - Kobiecy głos przedarł się przez natarczywe myśli w jego głowie i zdążył tylko zamrugać powiekami, gdy ujrzał burzę rudych włosów. Młoda dziewczyna z przerażeniem na twarzy rozglądała się po pomieszczeniu, ściskając w swojej drobnej dłoni ucho od reklamówki z zakupami. - Dzwoniłeś na policję?! Co tu się stało!? Kto to wszystko... Boże, okradli cię?! Zrobili ci coś?! - Zaczęła zasypywać go pytaniami, lecz nie zapowiadało się, by miała uzyskać choć jedną odpowiedź. - Bill, do cholery! - Upuściła reklamówkę na podłogę, pozwalając, aby znajdujące się w niej owoce, poturlały się we wszystkich możliwych kierunkach. Ignorując to, podeszła do niego i szturchnęła mocno w ramię. - Co tu się stało?
- Nic – odparł krótko, wprawiając ją tym w osłupienie. Nic? Tak po prostu stwierdził, że nic. Nie mieściło jej się to w głowie. Kolejny raz w tym miesiącu zastanawiała się, co w ogóle robi w tym miejscu. Dlaczego znowu wpakowała się w coś tak chorego? Od samego początku wiedziała, że nie ma tu dla niej nic dobrego. Nie w życiu tego człowieka.
- Ty naprawdę jesteś chory – wyrzuciła z siebie coś, co tak naprawdę było dla niej oczywiste od dawna. Nie odpowiedział, obdarzając ją jedynie spojrzeniem, które potrafiłoby zmrozić krew w żyłach niejednemu twardzielowi. Normalni ludzie nie patrzą w ten sposób. Normalni ludzie nie sprawiają, że w płucach brakuje powietrza, jednym spojrzeniem. Czuła, że się dusi. Mimo że nikt ani nic nie zaciskało jej gardła. Miała pełny dostęp do powietrza. Jego oczy były martwe. Mogła dostrzec w nich jedynie piekło. Dla niej właśnie tym była ta zimna pustka. Piekłem.
Bez słowa wybiegła z mieszkania, tylko tyle była w stanie zrobić. A on nie mógł, nie potrafił, nie chciał jej zatrzymywać. Przeniósł wzrok na podłogę, gdzie leżały przyniesione przez nią zakupy. Nigdy nie prosił jej o to, by pilnowała zapasów w jego lodówce. Nie rozumiał, dlaczego niektórzy troszczą się o innych bez względu na stopień zażyłości ich relacji, czy sytuację, w jakiej się znajdują. Nie był nawet dla niej miły. Właściwie dla nikogo już nie był. Z dnia na dzień stawał się coraz gorszym człowiekiem. Odrzucał, był wręcz odrażający. Nie miał już przyjaciół. Nie miał już rodziny. Nie miał już pasji. Nie miał już brata.
Z jego ust wydobyło się ciche westchnienie, gdy przymknął na moment znużone powieki. Wówczas też dotarł do niego dźwięk otwierających się drzwi. Otworzył szeroko oczy, nie rozumiejąc kto i skąd... Nie musiał tego sprawdzać, gdyż zaraz ją ujrzał. Wyraz jej twarzy był dosyć neutralny, co także wydawało się dziwne w obecnej sytuacji. Jego spojrzenie tym razem wyrażało samo niezrozumienie, lecz dziewczyna ignorowała to. W milczeniu zaczęła sprzątać cały bałagan, który panował wokół nich. Nagle poczuł wielką ulgę i dotarło do niego, że przez cały ten czas jego pięści były zaciśnięte, dopiero teraz się rozluźniły, a on mógł wyprostować palce. Emocje opadły. Odwrócił się powoli i udał się do swojej sypialni, nie zważając, że pozwala zostać jej samej w swoim mieszkaniu. Jedyne czego potrzebował to kilka pigułek, łyk wody i łóżko. A potem już wszystko było w porządku. Nie myślał, nie czuł, nie pragnął, nie słyszał, nie widział.

(…)


Miłość jest powodem, dla którego tu jesteśmy. Nieważne jakiego rodzaju. Liczy się uczucie. W to zawsze wierzył. To było najważniejszym, w co wierzył. I wydawało się, że nie istnieje bardziej naiwny człowiek, dla którego świętością są pierdoły typu: miłość od pierwszego wejrzenia. Jednocześnie było to dziecinne i urocze. Z pewnością wyróżniało go spośród tłumu. Za to był uwielbiany, a nawet szanowany. Bo mało kto w tym świecie potrafił jeszcze w cokolwiek wierzyć z takim oddaniem. Mało tego, nie tylko wierzyć, ale i mieć argumenty, że to ma sens.
Te czasy już minęły. Stał się zwykłym, szarym człowiekiem. Z dnia na dzień wtopił się w tło. I nawet tego nie spostrzegł, nawet nie miał okazji z tego powodu zapłakać. Już nie potrafił płakać.

Ciepłe promienie wiosennego słońca okalały ich twarze. W tle słychać było wesoły śpiew ptaków i śmiech bawiących się dzieci, które przyszły tu z rodzicami. Zielona trawa aż prosiła się, by się na niej położyć i spojrzeć w błękitne niebo. Tak też uczynili, opadając obok siebie z szerokimi uśmiechami na buziach. Oczy niemal płonęły im od euforii, jaką odczuwali w głębi. Było idealnie. Pierwszy raz od bardzo dawna czuli, że było idealnie. To była ta chwila. Ta jedyna, którą należało chwytać obiema rękami i nie wypuszczać z objęć swoich wspomnień. Zapisać ją w nich na zawsze.
- Chcę tak leżeć do końca świata. Zobacz, Bill, tutaj niczego nam nie brakuje. Jesteśmy szczęśliwi. - Młoda dziewczyna odwróciła głowę w kierunku blondyna, posyłając mu swój promienny uśmiech. Odwzajemnił go jedynie, nie dodając już nic więcej. Bo nie było słów, które mogłyby wyrazić jego uczucia. A ona doskonale wiedziała, co chciałby powiedzieć. Dlatego mógł pozwolić sobie na to milczenie, które i tak wyrażało w tym momencie najwięcej. - Zamknę oczy i zostanę tutaj już na zawsze – szepnęła po chwili ciszy a jej powieki opadły wraz ze słowami, które dźwięczały jeszcze długo w jego głowie.

Mężczyzna gwałtownie wcisnął hamulec, zatrzymując swój samochód niemalże na środku drogi. Na jego szczęście nikogo poza nim nie było na jezdni. A nawet jakby był, nie zwróciłby na to uwagi. Kolejny raz zamroczyło go wspomnienie. Tym razem było inne od pozostałych. Było przyjemne. Nie zawierało w sobie nic drastycznego, nie wywoływało uczucia paniki. Przeciwnie, sprawiało, że przez moment, mógł poczuć się lepiej. Tak jak dawniej.
Patrzył przed siebie z wciąż zaciśniętymi dłońmi na kierownicy. Widział ją. Stojącą kilka metrów przed nim. Była piękna niczym Anioł. To jedyne porównanie, jakie mu do niej pasowało. Wierzył, że właśnie w niego się przemieniła zaraz po swoim odejściu. W pięknego i dobrego Anioła. Dla niego była nim za życia. Pierwszy raz mógł zobaczyć ją w tej pozytywnej wersji, kojącej jego strapione serce. Nie przerażała go. Nie patrzyła na niego z żalem i zawodem.
Marzył, by teraz do niego podeszła. Chciał poczuć jej obecność. Przypomnieć sobie, jak pachniały jej włosy. Przymknął powieki, oddychając głęboko. Mimo że nie chciał, aby znikała, musiał zachować trzeźwość myślenia. Nie mógł żyć wspomnieniami.
Wzdrygnął się, gdy usłyszał za sobą donośnie trąbienie. Spoglądając w lusterko, zobaczył stojący za nim samochód i zirytowanego kierowcę gestykulującego rękoma. Odpalił silnik i ruszył z piskiem opon, zawracając od razu przy pierwszej napotkanej możliwości. Nie był w stanie już jechać do brata. Przypomniał sobie poranną sytuację w mieszkaniu. To, jak wpadł w furię. To, jak Ruda barmanka zastała go takiego rozjuszonego. Jak nazwała go chorym. Odeszła i zaraz wróciła. Uderzało to w niego, minuta za minutą. Zupełnie, jakby wcześniej wyparł to wszystko ze swojej świadomości. Jakby nic się nie wydarzyło.
Pojechał do jej baru.
Był ostatnią osobą, której by się tego wieczoru spodziewała. Mimo że niegdyś należał do stałych bywalców jej baru. Notorycznie opuszczał go pijany, ledwo stojąc na nogach. Może gdyby mu nie pomagała, w końcu zrezygnowałby z tej formy spędzania czasu. A tak, stało się to dla niego jeszcze wygodniejsze, skoro nie musiał się martwić o swój powrót do domu, czy o to, że ktoś zacznie mu robić nieciekawe zdjęcia lub też postanowi go napaść. I teraz stał przed nią. Z pozoru całkiem zwyczajny. W pełni świadomy, schludnie ubrany i pachnący drogimi perfumami. Można by zatracić się w złudzeniu, że jest porządnym facetem i że wcale, za godzinę, nie będzie przysypiał na stole. Faktycznie, miał inne plany, o czym nie mogła wiedzieć. Choć oddałaby wiele za możliwość wejrzenia w głąb umysłu tego człowieka. Intrygował ją tak bardzo, że czasami zdawało się to dla niej aż bolesne. Z każdym kolejnym dniem, przebywając z nim, nasiąkała jego toksycznością. I nigdy nie potrafiła od tego uciec. Nie umiała być mądra.
- Pomyślałem, że moglibyśmy czasem zmienić lokal. - Wyglądał dziwnie, gdy stał przed nią trzeźwy a jego oczy wydawały się całkiem przytomne. Nadal nie do końca rozumiała, co on właściwie czyni.
- Zmienić lokal? Ja tutaj pracuję – parsknęła, kręcąc przy tym z dezaprobatą głową. Nie zdziwiłoby ją, jakby nie miał pojęcia, że nie przesiaduje w tym barze dla swojej przyjemności. Miał czy nie, mało go to interesowało tak naprawdę. Był po prostu zaprogramowany jak robot. Z tym że on nie analizował już niczego i prawdopodobnie nadal towarzyszyły mu jakieś uczucia wbrew wszelkim próbom wyzbycia się ich.
- Jesteś przecież szefem, możesz wyjść w każdej chwili.
- Nie bardzo rozumiem, czemu miałoby służyć to moje wyjście? - Uniosła brwi, przyglądając mu się z uwagą, choć nie na długo, ponieważ kątem oka dostrzegła kogoś zupełnie innego. Wydobyła z siebie ciężkie westchnienie. - Zaczekaj chwilę. - Rzuciła w kierunku swojego rozmówcy, nim w ogóle zdążył odpowiedzieć na jej pytanie.
Niezbyt podobało mu się, że dziewczyna przerywa ich konwersację i odchodzi od niego. Odwrócił się, by zobaczyć, co takiego jest w tym momencie dla niej ważniejsze. Podeszła do jakiegoś faceta, który wyraźnie był zadowolony z tego powodu. Obserwował ich, nie ruszając się nawet ze swojego miejsca. W końcu kazała mu czekać. Liczył, że nie potrwa to długo. Bowiem aktualne otoczenie zaczynało go irytować. Dużo lepiej je znosił, gdy pił. Może wówczas nie przejmowałby się też jakąś barmanką. Co on tu właściwie robił? Próbował normalnie żyć, pakując się w kolejną relację, która nigdy nie będzie zdrowa? I na co mu to? Szybko się zorientował, że po cichu zaczyna szukać ratunku u kogoś, kto okazał mu trochę łaski.
Uciekaj!
Odepchnął się od ściany i ruszył przed siebie, zmierzając do wyjścia. Ruda nadal zawzięcie dyskutowała z dziwnym gościem, który z każdym kolejnym krokiem Billa, wydawał mu się coraz bardziej podejrzany. Nie wyglądał zbyt przyjaźnie, radość na widok barmanki już dawno zniknęła z jego twarzy. Teraz wydawał się wściekły. Ona za to ewidentnie unosiła swój głos. Nie był w stanie zrozumieć, co do niego mówiła, ale robiła to na tyle głośno, że zdołał ją słyszeć. Była na tyle pochłonięta, że na pewno nie zauważyłaby, jak przechodzi obok, by opuścić lokal. I tak też planował uczynić. A przynajmniej do chwili, jak dłoń faceta nie zacisnęła się na przedramieniu rudowłosej. Stwierdził, że ta rozmowa właściwie trwa już zbyt długo i przestała wyglądać na normalną. Nie, żeby on cokolwiek wiedział o normalności.
- Zabieraj te swoje łapska i wypieprzaj z mojego baru, dwa razy nie będę powtarzać. - Jej rozzłoszczony, nieznoszący sprzeciwu głos, dotarł do niego bardzo wyraźnie, gdy stanął tuż za jej plecami. - Jak będzie trzeba, załatwię ci oficjalny zakaz pojawiania się tutaj, jeśli nie jesteś w stanie tego pojąć bez udziału wyższych władz.
- Elizabeth, jak ty dalej nic nie rozumiesz, skarbie...
Mimo grzecznych, acz stanowczych próśb dziewczyny, facet zdawał się zbyt głupi, by rozumieć tak proste polecenia. Nie wyglądało jednak na to, by sama rudowłosa zamierzała się tym przejmować. W trakcie, gdy Bill zdążył zdziwić się kilkakrotnie, że jej pełne imię to Elizabeth, jako że nigdy wcześniej go nie słyszał, dziewczyna wymierzyła prawy sierpowy swojemu rozmówcy prosto w jego dość okazałych rozmiarów nos. Muzyk ledwo powstrzymał się od rozdziawienia swojej buzi, gdy nieproszony gość zatoczył się, wpadając na jeden ze stolików.
- To za „skarbie”, a jak zaraz stąd nie wyjdziesz, będę celować w coś innego – rzekła, spoglądając znacząco na jego krocze. - I ktoś inny pomoże ci za chwilę stąd wyjść.
- Twój goguś? - Mężczyzna mimo obitej twarzy, nadal się nie poddawał. Tym razem jego kpiący wzrok padł na Billa.
GOGUŚ. Czy to było o nim? No oczywiście. Prychnął pod nosem, a sama Liza dopiero teraz zauważyła, że w ogóle stoi za jej plecami. Bill Kaulitz jednak potrafi być całkiem niewidzialny.
- Matt, mógłbyś? - Dziewczyna zignorowała zarówno prowokację ze strony faceta, jak i obecność Billa, co mu się wcale nie spodobało. Przywołała natomiast gestem ręki jakiegoś blondyna mierzącego z dwa metry wysokości, który prawdopodobnie urodził się na siłowni, a przynajmniej tak wyglądał. Nie musiała dodawać niczego więcej, mężczyzna wiedział, co robić. Ewidentnie nie była to pierwsza taka sytuacja. Po chwili zarówno Matt, jak i nachalny gość, zmierzali do wyjścia. Z tym że gość był raczej do niego ciągnięty za fraki.
- Na filmach, wygląda to zwykle zupełnie inaczej – Bill wydał pod nosem krótki komentarz, czując się z jakiegoś bliżej nieznanego mu powodu zażenowany. Żałował, że po prostu stąd nie wyszedł, tak jak planował. Może wtedy nie wyszedłby na gogusia. Naprawdę, jakby nie miał większych problemów. To chyba pierwszy raz od miesięcy, gdy przejmuje się czymś tak głupim i bez większego znaczenia. Pierwszy raz, gdy nie zatraca się w dużo gorszych problemach, jakie go dotyczą. Co za ulga. Co za ogromna ulga. Właśnie zdał sobie sprawę, że przez jakieś pół godziny, odkąd jest w tym barze, całkowicie trzeźwy i myślący, czuł się niemalże normalnie. Nic go nie dręczyło, zachowywał spokój, potrafił skupić się na czymś innym niż zwykle.
- Na filmach? - Dziewczyna spojrzała na niego jak na kretyna. Dosłownie wyczytał to z jej oczu. I właściwie miał ochotę się roześmiać. To było przerażające. Śmiech? Przecież on nie pamiętał już, jak to się w ogóle robi. - W ogóle, co ty tutaj robisz? Miałeś zaczekać.
- Właściwie, chciałem wyjść. Ale wydawało mi się, że wasza rozmowa przestaje wyglądać na spokojną. Myślałem, że możesz potrzebować... świadka czy cokolwiek.
- Świetnie. Najpierw proponujesz mi randkę, a potem chcesz się niezauważony zmyć? I przy okazji chcesz mi pomóc, stojąc za mną jak duch?
- Hola, hola Rudzielcu. Jaką randkę? Chyba trochę się rozmarzyłaś. - Teraz to on patrzył na nią, jakby spadła z księżyca. Chyba musiałby upaść na głowę, by zapraszać kogokolwiek na RANDKĘ. Elizabeth w odpowiedzi prychnęła, krzyżując ręce na piersi.
- Widziałeś chyba wyraźnie, co się przydarzyło temu gościowi, gdy nazwał mnie niegrzecznie „skarbem”?
- Widziałem. Przykra sprawa.
- Nie przyszło ci do głowy, by w związku z tym, uważać nieco bardziej na słowa?
- Nie – zaprzeczył z niebywałą obojętnością, choć kolejny raz tego wieczoru, miał ochotę się roześmiać. To naprawdę zaczynało wydawać mu się całkiem zabawne. - Rudzielcu.
- Wy nigdy nie dorastacie - skwitowała, kręcąc przy tym z dezaprobatą głową, po czym ruszyła w stronę baru, zostawiając go w tyle.
Udał się w jej ślady, zapominając, że przecież miał stąd zwiewać, gdzie pieprz rośnie.

*

Del Amo Behavioral Health, Szpital


- Odejdź, zanim będzie za późno – Jego głos rozbrzmiał po niewielkim pomieszczeniu. Mimo że mówił głośno i wyraźnie, wątpił, czy dotarło to do dziewczyny. Znowu wydawała się nieobecna. Jej twarz nie wyrażała emocji, wzrok był pusty. Gdziekolwiek była, nie była teraz z nim. - Lili, musisz odejść, słyszysz? - Podszedł do niej i chwycił za ramiona, zmuszając, by na niego patrzyła. - Musisz zacząć się leczyć. Potrzebujesz prawdziwej pomocy. Bill ci nie pomoże. Możesz go skrzywdzić. A ja ci na to nie pozwolę. Słyszysz mnie, Lili? Odejdź. Odejdź, nim będzie za późno dla nas wszystkich. - Potrząsnął nią lekko, dopiero wtedy jej oczy rozbłysły łzami, a usta rozchyliły się lekko. Patrzyła na niego w taki sposób, że go to przerażało. Potrafiła być naprawdę przerażająca, gdy patrzyła mu prosto w oczy.
- Ja nigdy nie odejdę, Tom - rzekła, uśmiechając się delikatnie. Choć miała piękną, dziewczęcą twarz, to nie był zdrowy uśmiech. Nie był piękny. Wydawała mu się teraz najbrzydszą istotą na świecie. Odrażającą. - Nie rozdzielisz nas.
- Ty suko. - Puścił ją, odsuwając się na znaczną odległość. - Nie ma w tobie nic dobrego. Jesteś przesiąknięta chorobą. Jesteś toksyczna i chora. A do tego jesteś zła. Jesteś potworem. Niszczysz siebie i chcesz zniszczyć także jego. Twoje uczucia są nic nie warte, są fałszywe i istnieją tylko w twojej chorej głowie.
- Milcz! Zamknij się! - krzyknęła w panice. Każde jego kolejne słowo, doprowadzało ją do większej furii. - To ty jesteś złym człowiekiem. To ty jesteś chory! I jesteś jedynym zagrożeniem dla swojego brata. Dla każdego, kto jest w twoim otoczeniu. To ty jesteś potworem.

Wspomnienie, jak przez mgłę, przedzierało się między jego myślami. Najgorszy był w nim jej głos. Głos, który słyszał tak wyraźnie, jakby stała przed nim naprawdę. Miał ochotę ją rozszarpać gołymi rękoma. Może naprawdę był potworem, skoro chciał to zrobić. W tym momencie właściwie każde określenie na jego temat, które padło z jej krwiożerczych ust w przeszłości, mogło być prawdą. Choć już jej nie było, nadal czuł w powietrzu toksyczność, jaką po sobie zostawiła. Nie mógł znieść tego uczucia. Każdego dnia myślał tylko o tym, jak to przerwać. Szukał sposobu, planował. Nie miał zbyt wiele okazji, ale odkąd przestał łykać tabletki, lepiej mu się myślało. Był to już krok do przodu. Mimo że nie uważał, aby planowanie swojej śmierci było czymś zdrowym. I może właśnie dlatego faszerowali go tymi prochami. To było całkiem logiczne. Czasami pytał sam siebie, czy naprawdę wierzy, w drugi świat poza życiem. Czy naprawdę wierzy, że tam może jeszcze ją spotkać? I czy naprawdę jest mu to potrzebne?
- Co tam widzisz? - Odwrócił się, słysząc za sobą niespodziewanie czyjś głos. Zareagował tylko dlatego, że nie był to nikt z personelu. To tylko jedna z pacjentek, którą kojarzył z widzenia. - Gdy tak patrzysz przed siebie i się wyłączasz. Co wtedy widzisz?
- Skąd wiesz, że coś widzę? - mruknął, nie ufając jej w najmniejszym stopniu.
- Czuję to, gdy na ciebie patrzę.
- Widzę ciemną otchłań przeszłości – odparł, odwracając od niej wzrok. Ale dziewczynie wyraźnie to nie wystarczyło, dalej drążyła temat.
- Więc dlaczego do niej wracasz, skoro jest dla ciebie ciemną otchłanią?
- Bo tego potrzebuję, by odnaleźć... coś. - Starał się nie zdradzać więcej, niż uznał za słuszne. Chciał mieć spokój, więc odpowiadał. Nie potrzebował jeszcze dręczącej go wariatki na karku. W tym miejscu nie zna się dnia ani godziny, gdy ktoś się uczepi człowieka. Dlatego też wcale nie wydawało mu się dziwne, że nagle się nim zainteresowała. Mimo że wyglądała na całkiem normalną. Połowa ludzi w tym szpitalu na takich wygląda. A potem wbijają ci widelec w oko, bo przecież siedzi w tobie demon.
- Jesteś dosyć mroczny.
- Inaczej by mnie tutaj nie było.
- Myślę, że nie zamykają tu nikogo za to, że jest mroczny.
- Ale za bycie mrocznym potworem już tak - skwitował dosyć ostro, spoglądając jej w oczy. Aż nim wstrząsnęło, gdy ujrzał ich wyrazistą niebieskość. Odsunął się, zaciskając dłonie w pięści. Była teraz tak łudząco podobna do NIEJ. Widział jej twarz. Może wcale nie była prawdziwa. Może znowu sobie coś uroił. Czy to możliwe, by jej tutaj nie było?
- Co się stało, Tom?
Nie mogła znać jego imienia. Skąd miałaby je znać? Lili by wiedziała. Ona nie mogła wiedzieć. Czuł, jak ogarnia go panika poplątana ze złością. Popadał w obłęd. Nie umiał już odróżnić, czy to rzeczywistość, czy jego wyobraźnia. Instynkt kazał mu się rzucić na dziewczynę. Usunąć ją. Sprawić, by zniknęła. Nie mógł znieść myśli, że znowu tu jest. Że śmiała z nim rozmawiać jak gdyby nigdy nic.
- Tom? Potrzebujesz pomocy? Nie wyglądasz najlepiej...
Wszystko w nim pękło, gdy się poruszyła. Przestał się kontrolować. Wpadł w szał i zaatakował ją. Nie przewidziała tego, nie zdążyła nawet zareagować. Od razu upadła na podłogę i nim wydobyła z siebie krzyk, poczuła jak jego ręce zaciskają się na jej szyi. Potem wszystko działo się zbyt szybko, by którekolwiek z nich mogło to zarejestrować.

*

Płomień rozpalił jego wnętrze, gdy usta dziewczyny zetknęły się z jego wargami. Nie dał jej na to żadnego pozwolenia, a jednak to zrobiła. Powinien ją odepchnąć, ale nie zrobił tego. Przyjął pocałunek, wyłączając swój umysł. Przecież była taka piękna i od kilku godzin pozwalała mu zapomnieć o wszystkim, co najgorsze w jego życiu. Była jedynym promieniem słońca, który udało mu się dostrzec wśród tych przeklętych, ciemnych chmur nieustannie ciążących nad jego małym światem. Wsunął język do jej buzi, smakując ją jeszcze dogłębniej. Jego dłonie same zaczęły działać, poruszając się po ciele rudowłosej. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz dotykał jakiejkolwiek kobiety. Właśnie doświadczał na nowo, jakie to cudowne uczucie. Jak mógł za tym nie tęsknić?
Oderwała się od niego na chwilę, by usiąść okrakiem na jego kolanach. Jej piersi przyległy do torsu mężczyzny, który teraz lustrował jej twarz. Uniosła dłoń i przejechała nią po jego szorstkiej skórze na policzku. Westchnął cicho, nie mogąc pojąć, dlaczego ten gest, był dla niego, aż tak przyjemny. Nad czym jeszcze się zastanawiał? Przecież już dawno postradał rozum. Żeby to wszystko tylko było takie proste, jak się wydawało. Nie było.
- Nie chcesz się w to pakować, dziewczyno. - Rozsądek jednak wziął górę nad pożądaniem. Może jeszcze pozostało mu trochę wrażliwości, że patrząc w jej niewinne oczy, nie chciał jej krzywdzić swoją obecnością w jej życiu.
- Już się wpakowałam, kilka tygodni temu.
- Na szczęście, jeszcze masz szansę uciec od tego. Właśnie teraz.
- Chyba musiałbyś mnie sam wywalić.
- Więc tak zrobię - rzekł stanowczo, zamierzając się podnieść wraz z nią. Spojrzała na niego zdezorientowana, nie wierząc, że naprawdę chce to uczynić.
- Nie rób tego. – Odepchnęła go od siebie, sprawiając, że opadł na pościel. - Ludzie sami powinni decydować czy chcą odejść. - Pochyliła się nad nim, chwytając po drodze jego dłoń, którą splotła ze swoją. - Wiem, kim jesteś.
- Nic nie wiesz – wyszeptał, gdy głos ugrzązł mu w gardle. Rzeczywistość była zbyt przerażająca, odbierała mu całą siłę. - Nie powinnaś podejmować takich decyzji, nic nie wiedząc.
- Wiem tyle, ile potrzebuję – zapewniła go.
Chciałby jej wierzyć. Niestety życie tak nie wygląda. Wiedział, że prawda zawsze wychodzi na jaw. Dopada człowieka. Wszystkie sekrety wychodzą kiedyś na światło dzienne, a wtedy ludzie sobie z tym przestają radzić. Wszystko się kończy. Więc po co zaczynać coś, co od początku jest spisane na porażkę?
Odwrócił głowę, spoglądając na ich splecione dłonie. Coś kuło go w sercu na ten widok. Coś odbierało mowę. Jakby emocje wcale nigdy w nim nie umarły.
- Wiem kim jesteś, nie potrzebuję niczego więcej. A jeśli to będzie za mało, po prostu kiedyś... pozwolisz mi odejść.
Odejść. Znowu miałby pozwolić komuś odejść? Czy był w stanie to zrobić? Czy był w stanie żyć ze świadomością, że kolejny raz kogoś utraci? Na samą myśl jego serce zaczynało nienaturalnie bić, a oddech stawał się ciężki. Jednocześnie patrzył na nią i czuł, że już teraz, w tej chwili, nie chciał pozwolić jej odejść. A co dopiero za jakiś czas, gdy to wszystko, okaże się za mało?
Jego telefon przerwał wszystko, gdy dzwonek rozbrzmiał po pokoju. Jakby obudził się z jakiegoś snu. Choć dziewczyna, która nadal przy nim była, świadczyła tylko o tym, że wcale nie śnił. Zamrugał powiekami i odchrząknął, by sięgnąć po urządzenie. Liza puściła jego dłoń i zeszła z niego, dając mu większą swobodę ruchu.
- Tak, słucham?
- Dzień dobry, dzwonię ze szpitala Del Amo Behavioral Health, rozmawiam z panem Billem Kaulitzem? - Już na samą nazwę szpitala zrobiło mu się słabo. Zdaje się, że los po raz kolejny postanowił zaśmiać mu się w twarz, żeby przypadkiem nie zapomniał, co się wydarzyło. Żeby przypadkiem nie zapomniał, że nie wolno mu już normalnie żyć.
- Tak, to ja. O co chodzi?
- Pana brat zaatakował dzisiaj jedną z naszych pacjentek. Chcielibyśmy, aby pan się tutaj zjawił w celu wyjaśnienia paru kwestii.

Strach ściska za serce
Nocą okrutną
Panikę sieje na duszy
I strapiony umysł
Osaczony przez myśli
Paraliżuje ciało obolałe
Wewnętrzne cierpienie nie ustaje
Ukojenie nie nadejdzie
Jesteś życiem,
w którym sam dla siebie
oznaczasz koniec*


***



9 miesięcy minęło, niemal jak ciąża. Ale się urodziło, co się urodzić miało.